
Wdzięczność. Słowo, którego nie wypowiadamy wystarczająco często
Jest takie słowo, które zbyt łatwo przechodzi przez gardło, ale zbyt rzadko naprawdę się je czuje: wdzięczność. Mówimy „dziękuję” za podanie soli przy stole, dziękujemy uprzejmie pani w sklepie i rzucamy automatyczne „dzięki” do kasjera, który podał nam paragon. Ot, codzienny rytuał. Ale czym jest prawdziwa wdzięczność – taka, która tnie serce jak żyletka i zostaje z nami na dłużej niż poranna kawa?
Żeby to zrozumieć, trzeba oderwać się od własnego komfortu i spojrzeć na życie nieco dalej niż za próg własnego mieszkania. Czasem trzeba wysłuchać historii, która nie zmieści się w nagłówku portalu informacyjnego. Historii takiej jak ta, o dziewczynie imieniem Mya.
Mya mieszkała w Mjanmie – kraju, który wielu z nas zna tylko z nazw, których nie umiemy poprawnie wymówić. Kiedyś znana jako Birma, dziś to miejsce pogrążone w chaosie, o którym świat mówi z rzadka, z lekkim ziechęcęniem, jakby chodziło o kolejny odcinek serialu, który już się wszystkim znudził. W 2021 roku wojskowa junta przejęła tam władzę. Protesty na ulicach, zablokowany internet, łapanki. Aresztowano tysiące ludzi, w tym Aung San Suu Kyi – laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla, ikonę birmańskiej wolności, a dla junty – niewygodny symbol. To właśnie wtedy świat Myi się rozpadł.
Miała chłopaka – Amerykanina. Miłość jak z filmu, może nieco naiwna, ale prawdziwa. On zdążył wyjechać, uciekł zanim granice zamknięto. Ona została – bo kobieta bez odpowiednich dokumentów, w kraju, który właśnie zamienił się w twierdzę, nie miała żadnych szans. Trzy lata życia w cieniu wojny domowej. Trzy lata w kraju, który z dnia na dzień stawał się coraz bardziej nie do poznania. Kiedy my narzekaliśmy na ceny paliwa i dramatyczne wystąpienia polityków w telewizji, Mya drżała o własną przyszłość.
W tym roku roku dostała pismo – powołanie do wojska. Zgodnie z nowym prawem miała obowiązek stanąć do walki. Ale nie po stronie dobra. Miała walczyć z ludźmi, których popierała. Z sąsiadami. Z dawnymi znajomymi. Z tymi, którzy – tak jak ona – chcieli jedynie wolności. Odmowa oznaczała więzienie, tortury, może śmierć. Junta nie lubi sprzeciwu. Mya została postawiona przed tragicznym wyborem: walczyć z własnym sumieniem albo stracić wszystko.
Nie zdążyła podjąć decyzji. 28 marca 2025 roku pod jej miejscowością ziemia się zatrzęsła. Trzęsienie ziemi o sile 7.7 zmieniło okolicę w kupę gruzu. Mya nie odbiera telefonu. Internet nie działa. Junta zablokowała informacje. Nie wiemy nic – czy żyje, czy uciekła, czy leży pod gruzami. Czy zdążyła się schronić, czy może ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszała, był huk pękającej ziemi.
A my?
My w tym samym czasie żyjemy w świecie, w którym największym dramatem bywa brak „avocado toast” w ulubionej knajpie albo aplikacja do liczenia kroków, która się zawiesiła.
Nie chodzi o to, żebyśmy się teraz samobiczowali, płacząc nad losem ludzkości. Nie o to, żebyśmy przestali żyć swoimi sprawami, bo są „zbyt małe”. Ale może warto się na chwilę zatrzymać. Spojrzeć poza czubek własnego nosa i zadać sobie pytanie: czy naprawdę doceniam to, co mam?
Czy zdaję sobie sprawę, że żyję w miejscu, gdzie mogę powiedzieć „nie zgadzam się” i nie zostanę za to aresztowany? Czy potrafię docenić to, że mój dom się nie wali, a telefon działa? Że kiedy ktoś mi puka do drzwi, to jest to kurier z paczką, a nie żołnierz z nakazem aresztowania?
Wdzięczność nie oznacza rezygnacji z walki o lepsze jutro. Oznacza uznanie tego, że dzisiaj – tu i teraz – mamy więcej niż niektórzy mogą sobie wyobrazić. Mamy możliwość wyboru. Możliwość sprzeciwu. Możliwość… ciszy.
Mya być może już jej nie ma. Może właśnie teraz, kiedy to czytasz, ktoś szuka jej ciała pod gruzami. A może – i tego chcę się trzymać – siedzi gdzieś w bezpiecznym miejscu, ukryta przed światem, czekając, aż będzie mogła znów złapać za telefon i powiedzieć: „Udało się. Przeżyłam.”
Nie wiemy.
Ale jedno wiemy na pewno – wdzięczność to nie słowo. To postawa. To spojrzenie w lustro i zrozumienie, że życie, choć nie zawsze idealne, jest darem. Nie gwarancją. Nie obowiązkiem. Darem.
I jeśli dziś masz dach nad głową, kogoś bliskiego obok, dostęp do czystej wody i możliwość wyrażenia własnych myśli – to już masz więcej, niż miliony ludzi takich jak Mya.
Nie zmarnuj tego.
Miya pozostaje poza zasięgiem, jej telefon nie odpowiada. Nie ustajemy w próbach nawiązania kontaktu z Myą, wierząc głęboko, że ta historia wciąż może mieć dobre zakończenie.
Imię bohaterki zostało zmienione ze względów bezpieczeństwa. Jeśli żyje – niech ta historia jej nie zdradzi, lecz ochroni.
Aktualizacja: Miya, mieszkająca w Mandalay – niemal samym epicentrum trzęsienia ziemi, przeżyła. Jest cała i zdrowa, razem ze swoją rodziną. Dom rodzinny uległ całkowitemu zniszczeniu, zdążyli wybiec na ulicę.